sobota, 3 lutego 2018

Z tęsknoty za śniegiem...

"Zima zima zima,
Pada pada śnieg!"


Ta, jasne.

Lubię zimę. Dla mnie to naturalna rzecz, że jak jest zima, to musi być zimno, biało od śniegu i drogowcy muszą być zaskoczeni. Niestety, klimat ostatnio mówi mi "bicz pliz" i już nie pamiętam kiedy ostatnio mieliśmy porządną zimę. Gdyby nie krótki okres kiedy troszkę śniegu jednak się pojawiło, to moje dzieci bałwanka znałyby tylko z obrazków :(


Może i z tej tęsknoty za śniegiem usiadłem do malowania moich figurek do Frostgrave. O samym systemie na razie się nie wypowiem, bo nie było mi dane zagrać, ale lektura podręcznika i dodatków oraz wygląd figurek bardzo przypadły mi do gustu. Podoba mi się prawie wszystko - szczątkowy, zostawiający duże pole do manewrowania wyobraźnią, opis świata; proste zasady werbowania bandy; proste zasady samej gry; no i wreszcie - figurki. Bardzo proste, powiedziałoby się - skromne w dizajnie, bez pierdyliarda zawieszek, łańcuszków i czaszek. Świetnie ukazują stereotypy odtworzone w grze: łucznik to koleś z łukiem, infantryman to tęgi typ z dwuręcznym toporem itd. Oczywiście wielką zaletą są zestawy w plastiku, których wyszły już cztery (żołnierze, barbarzyńcy, kultyści i gnolle), a piąty (żołnierze w wersji żeńskiej - to będzie chyba "żołnierki"?) został zapowiedziany na ten rok. Wszystkie kompatybilne ze sobą, wieloczęściowe, z masą opcji i charakteryzujące się tym samym, prostym, stonowanym stylem co figurki metalowe - których też już jest niemało, i mówię tu tylko o postaciach do warband, a jeszcze jest masa creatures czyli NPC!

Właśnie głównie dla figurek zagłębiłem się we Frostgrave. Nakupiłem tego szpeju już niemało, więc pora była wziąć się za malowanie, wszak na początek wystarczy tylko kilka sztuk, w dodatku każda zupełnie inna :)

I tak niespiesznie, w przeciągu kilku wieczorów, pomalowałem w końcu figurki bardziej koszernie, czyli nie pod bejcę.
Warbanda w komplecie.

Ten mały projekt był dla mnie pierwszym pod kilkoma względami:

- pierwsze od długiego czasu malowanie w stylu "minimum trzy odcienie na kolor"
- pierwsze figurki pomalowane w całości farbami Reaper (poza metalikami)
- pierwsze od jeszcze dłuższego czasu malowanie metalików metodą kolejnych warstw (od lat malowałem najpierw metal, a potem glaze'owałem tuszami zabarwienia i cienie)
- pierwsze moje figurki na śniegowych podstawkach (poprzednie były tylko na zamówienie)



Od lewej: kusznik, piechociaż (infantryman), łucznik.


Od lewej: złodziej, oprych (thug) i drugi oprych.


Czarodziejka i jej akolitka.

Jako swojego pierwszego czarodzieja postanowiłem wybrać iluzjonistę. A raczej iluzjonistkę, choć wynika to bardziej z tego jak jest pokazana w podręcznikach niż z samej figurki... bo trzeba przyznać, że tym razem figurka trochę nie spełnia oczekiwań. Niestety, takie oldskulowe w klimacie figurki czasem wychodzą oldskulowo rzeźbione... zresztą, co ja będę mówił, sami zobaczcie:


Oczekiwania (ilustracja z podręcznika)


Rzeczywistość (oficjalne, firmowe malowanie tejże figurki...)

Nie muszę chyba dodawać, że stanowczo bardziej zainspirowała mnie ilustracja w książce?

Rzeźba twarzy tej figurki jest jaka jest, i bez sensownych umiejętności robienia w greenstuffie wiele się tu nie zmieni. Postanowiłem zatem nieco oszukać rzeczywistość i dodać mojej głównej postaci nieco tajemniczości poprzez namalowanie głębokiego cienia rzucanego przez kaptur. Innymi słowy - pół twarzy zamalowałem czarno-fioletowym miksem :)


Wiadomo, z bliska wygląda to tak sobie, ale na stole prezentuje się dokładnie tak jak chciałem.

I tu na razie moja przygoda z Frostgrave niestety się kończy. Napisałem że podoba mi się w tej grze prawie wszystko... tym wyjątkiem który mi się nie podoba, a może to za dużo powiedziane - powiedzmy że tym elementem który utrudnia mi zabawę we Frostgrave jest system kampanijny. Nie chodzi o to że jest skomplikowany, chodzi raczej o to że jest w ogóle. Rozwój czarodzieja, powiększanie bandy, możliwość założenia własnej bazy i jej dalszej rozbudowy stanowią bowiem podstawę rozgrywki, napędzają całą grę. Dokładnie tak samo jak miało to miejsce w skirmishowych klasykach, czyli Necromundzie i Mordheimie (zresztą same założenia fluffowe Frostgrave są bardzo podobne do Mordheima właśnie). A jeśli ma się grać kampanię, to trzeba mieć w miarę zwartą i chętną grupę graczy, którzy w miarę regularnie będą się spotykać w celu rozegrania swoich ustawek.

No i tu jest klops. Mimo zapisania się do facebookowych grup, w założeniu mających umożliwić takie właśnie regularne granie, do tej pory nie udało mi się namówić kogokolwiek na choćby intro/demo grę. Widocznie brakuje zapału... a może ci gracze wiedzą coś czego ja nie wiem, np. że po kilku starciach kampania staje się zbyt monotonna, albo bandy za szybko/za wolno się rozwijają... Tak czy inaczej - banda jest, grania nie ma.
Niezrażony tym mam zamiar nadal podmalowywać sobie zgromadzone do tej pory figurki, bo są ładne a z czasem może będę miał ich tyle żeby sobie zrobić np. zimową bandę do Dragon Rampanta...

Skoro już o DR mowa - tu sytuacja z graniem ma się zupełnie inaczej. Ostatnio miałem okazję zagrać z nowym oponentem, Łukaszem. Tym razem poczułem się chyba zbyt pewnie... kilka złych decyzji i brak planowania doprowadziły bowiem do pierwszej w mojej rampantowej karierze porażki! Sama gra była - jak zawsze - bardzo fajna, choć wyszło przy okazji że jednak kilka zasad wyleciało z głowy, i w trakcie post-bitewnego przeglądania namierzyłem kilka zasad które źle zastosowaliśmy. Ale nic straconego, rewanż mam umówiony na pojutrze, więc będzie lepiej :) Poniżej tradycyjnie kilka fotek.

 Sytuacja po mojej pierwszej turze. Niestety później w wirze walki zapomniałem robić kolejnych zdjęć.

 Armia Łukasza jest najlepszym przykładem na to dlaczego Dragon Rampant jest najbardziej zajebistym systemem na rynku. To po prostu stare figurki od battla - za mało na pełną armię, niezgodne liczebnie czy wizualnie z innymi systemami... ale wszak wystarczy odkurzyć i można pykać w DR :)

 Ekspedycja z Miragliano, jeszcze nieświadoma krwawej łaźni jaka ją czeka...

Ostatnie tury gry - chwila chwały miragliańskich kondottierów. Tym razem przyszło im walczyć zbyt długo - po kilku starciach dałała o sobie znać wada oddziałów elitarnych, czyli mała liczebność...

Adriano Celentano i jego osobisty chorąży, Alfredo Gorgonzolla, chwilę przed ostatnią szarżą na flankujących ich orków. Niestety, szarża ta okazała się samobójczą...

Walka była zacięta. Z rzezi uratował się tylko Magister Adalbertus i zdziesiątkowani harcownicy-arkebuzerzy. Orcze hordy były jednak mocno obite (zostali, o ile się nie mylę, tylko jeźdźcy wilków i kilku pieszych orków) i zrezygnowały z pościgu. Niemniej zwycięstwo przypadło w udziale zielonoskórym.
Już niedługo dowiemy się, co było dalej, bowiem Magister Adalbertus ze świeżymi oddziałami wyrusza na poszukiwania zaginionego Celentano :)

4 komentarze:

  1. Świetny wpis! Malowanie figurek do Frostgrave to coś, na co miło popatrzeć. Moim zdaniem wyszły tak samo dobrze jak w podręczniku. A potem jeszcze raport z Dragon Rampant! Super :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł na cień na twarzy super. Iluzjonista na wstępie również był moim podstawowym wyborem. Combo na wrzucenie niewidzialności modelom niosącym skarb - bezcenne. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Figurki wyszły niesamowicie i Twoja czarodziejka bardziej mi się podoba od tej firmowej. Świetna gra, czasem się zwycięża, czasem się remisuje a czasem przegrywa. Powodzenia w rewanżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Niestety, znów poniosłem sromotną klęskę. Ale nic to, kolejne starcie już umówione. Powoli nam się ten Rampant rozkręca.

      Usuń