Tempo postów trochę zwolniło ostatnio, ale to dlatego że nie ma sensu pisać dla samego pisania. Zagrałem ze dwa razy w Rampanty (raz Smoka, raz Lwa) i ostatnio jeszcze w Sagę w ramach zapoznawania się z systemem. Mimo że wejście do najtańszych nie należy - 200 zł za same dwie podstawowe książki, figurek nie liczę bo i tak już mam - chyba jednak się przełamię; sam system nie jest tak złożony jak mi się poprzednio wydawało, i nie planuję zastąpić nim Rampantów (skala obu gier jest bardzo podobna), raczej od czasu do czasu pokombinować przy stole w trochę inny sposób. Najważniejsze że jest spora grupa ludzi którzy w to grają, więc nie będę musiał nikogo namawiać.
Z rampantowych gier pyrgnąłem raz z Łukaszem i drugi raz z Sebastianem (który to właśnie zapoznawał mnie z Sagą). Gra z Łukaszem ułożyła nam się w fabularną kontynuację poprzedniego starcia: Magister Adalbertus poprowadził posiłki z Miragliano na poszukiwanie zaginionego w boju Adriano Celentano. Wybraliśmy scenariusz "The Fugitive" z Liona, ja byłem obrońcą (czyli poszukującym ukrywającego się zbiega), Łukasz atakującym.
W ramach fabularyzacji tej gry nie wziąłem swojej ciężkiej kawalerii, a dowódcą uczyniłem samego Adalbertusa.
Niestety, mimo początkowych sukcesów w rzutach na rozkazy, zanim zdążyłem przeszukać wszystkie skrawki terenu w których Adriano mógł się ukrywać, zielonoskórzy Łukasza zdążyli związać moje oddziały walką, a dzięki sprytnym manewrom i udanym rzutom na czary moje siły dość szybko stopniały. Do tego w krytycznym momencie zapomniałem że moi konni sierżanci mają możliwość kontrszarży :( Koniec końców, Magister Adalbertus znów został praktycznie sam na placu boju. Rozejrzał się po pobojowisku, pokręcił głową i westchnął z rezygnacją:
- Nie mam już siły do tych Tileańczyków... Wracam do Altdorfu.
Po czym machnął ręką i teleportował się z pola bitwy.
Z Sebastianem graliśmy klasycznego Liona. Mimo anachronicznego doboru sił (nasze historyczne bandy dzieliło na oko tak z 300 lat) gra była dość wyrównana. Do legendy przejdą wyczyny sebastianowego wodza i jego przybocznych ciężkich kawalerzystów, którzy kilka razy ścierali się z moimi kondottierami. Wyczyn godny podziwu tym bardziej że tym razem wziąłem sobie rozpiskę z książki ;) A w rozpisce "Condottieri" są dwa oddziały ciężkiej jazdy. Mimo braku "przegiętych" bidowerów grało się tym całkiem fajnie. Możliwe że kiedy na drodze orkowo-goblińskich najeźdźców staną, roszczący sobie prawo do miragliańskiego tronu, bracia Vercotti (kto nie kojarzy - niech sobie przypomni) - właśnie taką rozpiską będę grał. Zobaczymy.
Poza tym - dalej sobie maluję. Im więcej figurek mam pomalowanych, tym większy zapał mnie nachodzi ponieważ jest realna szansa że całkiem niemałą, uniwersalną armię na późny XV w. łamany z fantasy będę miał skończoną w okolicach wakacji, może nawet wcześniej :)
I właśnie na malowaniu postanowiłem się skoncentrować w tym wpisie. Otóż na różnych grupach na które zaglądam na fb wciąż przewija się ten sam temat: "jak już pomaluję to będziemy grali że ho ho". Tyle że z tym malowaniem to różnie bywa. Ale do bejc spod szyldu Army Painter wciąż się podchodzi jak do trędowatego - a moim zdaniem bardzo niesłusznie. Spróbuje zatem przybliżyć jak wygląda proces grupowego malowania figurek czysto do grania, w moim skromnym i na pewno niedoskonałym wykonaniu.
Tak się prezentują figurki przygotowane do malowania. Jak widać są już naklejone na docelowe podstawki i zapodkładowane z aerografu - lekko, ważne żeby podkład na samej figurce utworzył jednolitą cienką warstwę. Żeby sobie ułatwić malowanie i bejcowanie mocuję podstawki na "pritta" do różnych starych nakrętek.
Figurki pomalowane. Bez większych kombinacji i bez jakiejś szczególnej precyzji. Oczywiście warto pamiętać gdzie bejca będzie się zbierać a skąd spłynie, w związku z czym które miejsca będą bardziej widoczne, a które mniej - po 2-3 testowych figurkach można już wyczuć o co chodzi.
Jeszcze słówko w temacie kolorów: otóż specjalnie wybrałem takie dość jasne ale nie wybledzone. Bejca siłą rzeczy przyciemnia trochę kolor na który się ją kładzie, więc jeśli będzie on zbyt wybielony to wyjdzie na brudno-szaro, a chodzi o to żeby jednak żółty był żółty a niebieski - niebieski. Na powyższych zdjęciach kolor który wybrałem na niebieski jest troszkę za ciemny i za bardzo wpada w ultramarynę, ale i tak był najlepszy z tych którymi dysponowałem w chwili malowania.
Jeśli się przyjrzeć to widać że nie malowałem klamerek, jakichś paseczków, zapięć itp. detali. Figurki będą walczyć przede wszystkim w oddziałach, a na stole takich pierdółek nie widać, więc po co tracić na nie czas?
Staram się również trzymać tych samych kolorów na te same elementy, przynajmniej w obrębie grupy którą mam na warsztacie w danym momencie. Czyli np. wszystkie elementy skórzane mają ten sam kolor, podobnie drewno, twarze i dłonie, płótna itd. Wszystko po to żeby nie tracić czasu na dobieranie i zmienianie farb na palecie.
Jeźdźców i konie malowałem oddzielnie i skleiłem dopiero po wyschnięciu farby.
Jeszcze jeden ważny etap - posypka na podstawki. Daję ją dopiero po pomalowaniu, żeby nie musieć uważać za bardzo przy malowaniu butów. Posypka nie może być zbyt drobna, bo bejca może jej dobrze nie wycieniować. W dodatku musi mieć odpowiedni kolor - znów, jak w przypadku farb, niezbyt ciemny, ale też i nie za intensywny. Nakładam ją tak że na podstawce rozprowadzam wykałaczką superglue (najtańszy jaki mogę znaleźć, idzie tego sporo więc nie ma co przepłacać) i zagrzebuję ją w widocznym na zdjęciu pojemniku. Wyjmuję, otrząsam nad pojemnikiem i odstawiam na godzinę. Po godzinie za pomocą pipetki, takiej z apteki, zakraplam od góry fixerem - może być ten widoczny z AK Interactive, albo dowolny inny najlepiej według receptury Miga Jimeneza, czyli z Ammo albo z Mig Productions :D Te fixery ładnie się rozpływają więc wystarczy dosłownie 3-4 krople na podstawkę w różnych miejscach. Potem odstawiam to na cały dzień (albo noc) żeby porządnie wyschło - i figurki są gotowe do bejcowania.
Po bejcowaniu. Te konkretne egzemplarze bejcowałem za pomocą pędzla - sztuczka polega na tym żeby bardzo dokładnie i obficie nasmarować całą figurkę, ale trzymając nad puszką z bejcą, żeby nadwyżka od razu mogła skapnąć z powrotem. Oprócz tego bejcuję figurki w krótkich seriach po 2-4; kiedy skończę nakładać bejcę na ostatnią z serii, wycieram pędzel (używam do bejcy rozmiaru 6) i wracam do pierwszej figurki z serii żeby zebrać nadwyżki bejcy które potrafią z figurki spływać jeszcze kilka minut. Jeśli widzę że gdzieś na figurce bejca zebrała się np. w załamaniu rękawa albo pół twarzy jest dokumentnie zalane, zdejmuję nadwyżkę małymi dotknięciami wytartego pędzla - nigdy maźnięciami (mam nadzieję że jasno to opisuję :D ).
Używam do wszystkiego bejcy Army Painter Strong Tone. Pobejcowane figurki zostawiam na ok. 24 godziny.
Kolejny etap, który wprowadziłem w momencie zainteresowania się ponownie systemami typu KoW; magnesowanie. Nie używam magnesów neodymowych, zamiast tego preferuję folię magnetyczną. Jest co prawda dość gruba (ok. 1 mm), ale podstawki Mantic Games które stosuję do tych figurek są z kolei trochę cieńsze od "standardowych" GW, więc summa sumarum wychodzi podobnie.
Podstawkę smaruję od spodu wspomnianym tanim cyjanoakrylowym superglue i po prostu stawiam na rozłożonej folii, dociskająć lekko. Po wyschnięciu odcinam folię skalpelem równo z podstawką i z powrotem przyklejam figurkę na pritta do nakrętek.
Na zdjęciu powyżej trzech piechurów po prawej już ma przyciętą folię.
Brzegi podstawek maluję jednolitym dla armii kolorem, a na figurki nakładam matowy lakier. Tu sobie trochę dodaję pracy, bo zamiast psiknąć mat z aerografu bądź spray'a nakładam go pędzlem, a to dlatego że wszystkie elementy metalowe zostawiam z połyskiem który zostaje po bejcy. Z daleka bardziej mi się tak podobają ;)
Kiedy już wszystko ładnie wyschnie, odklejam figurki z nakrętek i biorę się za "trawkowanie".
Używam dwóch rodzajów "zieleniny", oba od Gale Force 9. Jedno to tzw. "undergrowth", czyli taka gąbkowa drobnica - świetna na krzaki, drzewka itp. Ja naklejam ją bezpośrednio na podstawkę. Druga to zwykła trawka elektrostatyczna.
Tym razem używam białego kleju introligatorskiego, czyli takiego trochę gęściejszego PVA - lekko rozcieńczam go wodą i nakładam pędzlem w kilka miejsc, po czym zagrzebuję w pudełku z posypką, lekko dociskam i odstawiam do wyschnięcia. Po ok. godzinie delikatnie i dokładnie przecieram podstawkę dużym suchym i miękkim pędzlem, koniecznie nad rozłożoną kartką. Robię to ruchami przypominającymi odkurzanie jakiejś delikatnej rzeczy, żeby mi ta posypka nie latała po całym pokoju. A kiedy już tak odkurzę wszystkie figurki, resztki z tej kartki zsypuję z powrotem do pudełka i powtarzam zabieg z drugą "zieleniną" - tym razem jest to jasna trawka elektrostatyczna.
Nakładam ją obok już przyklejonej posypki gąbkowej, zawsze dbając o to żeby na podstawce widoczne było w paru miejscach podłoże - tak jest, wydaje mi się, naturalniej.
I już - posiłki dla Miragliano mogą dołączyć do kolegów na półce :)
Super ;)
OdpowiedzUsuńJa za czasów grania i bejcowanie dodawałem jeszcze jeden etap (jeśli był czas i chęci), a mianowicie na samym końcu krawedziowalem co tylko się da. Daje to bardzo fajne efekty.
No mnie zawsze kusi żeby kolorki choćby drybrushem przejechać, ale dzielnie się powstrzymuję bo jak raz zacznę ulepszać to nie będę mógł przestać, tempo mi spadnie i cała korzyść z bejcowania pójdzie się ciurlać :) ale niewykluczone że np. bohaterów trochę tak podrasuję.
UsuńSuper wpis! Po pierwsze wiadomo, co u Ciebie słychać. A po drugie ciekawy, użyteczny tutorial. Też przymierzam się do powrotu do bejcy. Tą techniką mam zamiar pomalować "armię" do Sagi, w którą też wszedłem :)
OdpowiedzUsuńMoja pierwsza przygoda z bejca okazała się porażką. Jednak po Twoich wskazówkach, chyba jeszcze raz ją rozważe. Dzięki wielkie za tutorial.
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy. Jeszcze mam zamiar zrobić jeden szybki step-by-step żeby pokazać jak konkretnie maluję przed bejcowaniem.
Usuń