poniedziałek, 16 stycznia 2017

Kroczący Lew i Turlający się Smok

Kochany blogasku, zagrałem bitewkę.

Czasem przypadkowa wymiana opinii z nieznajomymi hobbystami w sklepie z ludkami potrafi przynieść niespodziewane efekty. Tak było tym razem - w ostatnich dniach 2016 r. prowadziłem luźną rozmowę w sklepie Wargamer na temat różnych śmiesznych systemów. Moim rozmówcą okazał się Kadzik, prowadzący blog (surprise surprise) Kadzikowo. Od słowa do słowa... umówiliśmy się na bitwę. Jako że mowa była o systemie Lion Rampant (i jego wersji fantasy Dragon Rampant) wydanym przez Osprey - takoż bitwa miała się rozegrać według tychże zasad.

Sam system jest w sam raz dla takiego starego, steranego życiem i dysponującego ograniczonym czasem ramola jak ja. Jest prosty. Jest zabawny. Nie doszukasz się w nim symulacji średniowiecznego pola walki. Nie spędzisz godzin na doszlifowywaniu rozpiski (choć można spędzić godziny na obmyślaniu różnych rozpisek). Na 64 stronach książeczki jest wszystko co potrzebne do grania, łącznie ze scenariuszami, przykładowymi armiami (nazywanymi - zależnie od wersji - retinue lub warband) i masą zdjęć pokazujących jak to najróżniejsze figurki można zastosować w poszczególnych oddziałach. W dodatku sama książeczka kosztuje ok. 65 zł, nic więc dziwnego że kupiłem obie (zarówno Lion, jak i Dragon Rampant).

Zainspirowany próbowałem wyrobić się z szybko-bejcowym malowaniem, niestety nawet mimo wzięcia wolnego w pracy nie zdążyłem ze wszystkim - w związku z czym moje podstawki świeciły paskudnym białym podkładem :( i było mi bardzo wstyd... ale przynajmniej wszystkie kolory były położone.

Umówiliśmy się z Kadzikiem na standardowe 24 pkt, nagięte lekko do 25 ze względu na dostosowanie do posiadanych pod ręką figurek. Moje retinue było czysto "lionorampantowe" i przedstawiało coś na kształt wojsk Mediolanu, choć dla mnie to było po prostu warhammerowe Miragliano (i tak mam zamiar tę armijkę traktować; jest to pierwszy element mojego nowego pomysłu na życie, czyli Wielkich Wojen Tileańskich, o których niebawem coś skrobnę). Kadzik natomiast wystawił Maurów z jedną zasadą z Dragon Rampant (Venomous) dla swoich miotaczy ognia, tzn. zapalonej nafty :)

Cała impreza - od rozłożenia terenu, poprzez wyjęcie figurek, dogadanie szczegółów, grę, pogaduchy, aż do definitywnego końca - zajęła ok. 1,5 godziny. Myślę że przy lepszym ograniu można się wyrobić w 40-60 minut. Mechanika przekazywania inicjatywy w ręce przeciwnika przy nieudanym rozkazie powoduje że ma się wrażenie wyjątkowej płynności walki. Podobał mi się również fakt że mało który oddział walczył do ostatniego ludzika; raczej wyglądało to tak, że jak już oddział poniósł straty i stał się zdezorganizowany (battered) to szanse na jego powrót do walki były nikłe.

Ostatecznie skończyło się moją wygraną, co tylko sprawiło dodatkową radość, choć i bez tego gra mi się podobała. A Kadzik to - jak to mawiają krasnoludy - good sport i sympatyczny człowiek tak ogólnie. Mamy wczesne plany powtórki jakoś w lutym. Może tym razem wezmę aparat i cyknę kilka zdjęć ;) Tym bardziej że gra dała mi dodatkową motywację i armijka Miragliano jest już prawie skończona (zostało kilka podstawek do wykończenia i matowy lakier do położenia) - zdjęcia wkrótce.

Nie chcę zapeszać, ale ten rok - jeśli chodzi o powrót do hobby - zapowiada się całkiem nieźle... ;)

2 komentarze:

  1. Dragon Rampant to prawdziwy system dla dorosłych. Ale nie z powodu gołych babek, fontann flaków i obfitości słów na K. Tylko dlatego, że nie trzeba się uczyć zasad, szybko się gra i nie trzeba szykować nowych figurek. Być może rozkręci się warszawska scena tego systemu? Grałem raz na razie i było to bardzo przyjemne doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja na pewno będę starał się go rozpropagować, bo się zakochałem :)

      Usuń