Hej
Pomyślałem sobie że jednak cały rok bez ani jednego wpisu to trochę przegięcie. No to napiszę.
Chciałbym móc się usprawiedliwić że od momentu publikacji ostatniego posta tak wiele się działo że nie miałem kiedy zajmować się blogiem. Albo że miałem jakieś ważne powody dla których nic się tu nie pojawiało. Ale nie mogę niczego takiego napisać :) Po prostu... nic się nie działo. Ot, praca, dzieci, inne fascynacje. Kupiłem sobie gitarę, potem drugą - takie niespełnione marzenia o metalowym gwiazdorzeniu. Grałem trochę w WoTa, trochę w WoWa, trochę w inne rzeczy. Traciłem czas oglądając Youtuba albo łapiąc skoki z jednego artykułu na wikipedii w drugi.
W kwestii figurek głównie kupowałem, sprzedawałem i modernizowałem swoją kolekcję szukając w niej jakiegoś sensu. Jak większość z hobbystów w tej niszy podatny jestem na tzw. syndrom "ooooh shiny!" i nazbierało mi się tego "shiny" kilka półek i szuflad. Niektóre projekty (czyt. armie) były bardziej zaawansowane od pozostałych, do tego stopnia że zaczęły stanowić coś na kształt bolesnego wrzodu na dupie - były tak wielkie, że na samą myśl o pomalowaniu robiło mi się słabo, a z drugiej strony czułem że dopóki tego nie zrobię nie powinienem wchodzić w żaden nowy temat. Mam tu na myśli głównie moją armię Imperium do WHFB - zbieraną po sklepach, znajomych i na allegro / ebayu przez ok. 12 lat. Miałem praktycznie wszystko z czasów 4 i 5 edycji Warhammera, poza kilkoma czarodziejami i chyba 3 wzorami pieszego Reiksgardu z Maraudera. Metal i plastik. Kolekcjonersko byłem spełniony, ale towaru było tyle że nawet jak udawało mi się pomalować (czyt. wsadzić w bejcę) kilka figurek to wpędzało mnie to tylko w jeszcze większą depresję, bo widziałem że postępy w skali armii są znikome.
I tak to trwało. Nauczony doświadczeniem postanowiłem nie bawić się więcej w kolekcjonerstwo i kolejne dwie armie kupiłem czysto pod rozpiskę (Lizardmenów i Bretonnię - zaczęło się od kupna kompletnego startera do 5 edycji). Ale te także wylądowały na półce, bo przecież "najpierw pomaluję Imperium".
Tak samo Legion of Everblight do Hord. Piechota brytyjska do 2 w. św. w 28 mm i spadochroniarze w 15 mm. Historyczne armie z XVI w. do wojen włoskich. Projekt armii Magnusa Pobożnego. Orlockowie do Necromundy. Kilka pomysłów na dioramy.
Czas mijał, pieniędzy ubywało, figurek przybywało, a zapał nie powracał. Może gdybym więcej grywał (w cokolwiek) i więcej obracał się w kręgach wargamingowych czy malarskich to wyglądałoby to inaczej, jednak życie codzienne nie chciało mi na to pozwolić. Nawet w blogosferze przestałem się poruszać.
Także w kwestii samego malowania jakoś opuściłem główne nurty, w jakich zdarzyło mi się zanurzyć. Im więcej wchodziłem w środowisko profesjonalnego malowania, tym wyraźniej zauważałem przepaść jaka mnie dzieli od tych utalentowanych malarzy. Nie tylko zresztą chodzi o talent - także o poświęcany czas,wytrwałość i pomysłowość. Coraz wyraźniej zdawałem sobie sprawę z tego że są to rejony dla mnie niedostępne.
Zabrakło mojo. Pojawiła mi się nawet myśl żeby to wszystko ciepnąć w cholerę - sprzedać figurki, i farby, i pędzle, i zająć się czymś innym.
Przypadek sprawił że coś się odmieniło. Znajomy napomknął że zamierza odbudować swoją starą armię Imperium do Warhammera. Impulsywnie zaproponowałem że sprzedam mu swoją kolekcję. Jeszcze tego samego dnia zjawił się u mnie zobaczyć co mam i zabrał pierwsze figurki... Jakiś tydzień później zabrał resztę.
Poczułem jakby wokół zrobiło się więcej miejsca, nie tylko w mojej magazyno-pracowni, ale także w mojej głowie. Nie do końca jeszcze wiedząc co dalej, zacząłem sobie pacykować kilku włoskich piechurów od braci Perrych. Ot tak, żeby przypomnieć sobie jak powinna być rozcieńczona farba.
Obecnie nadal jestem na etapie pacykowania tychże, ale ta wolna przestrzeń w mojej świadomości hobbystycznej zaczęła się powoli zapełniać. Nie obiecuję (ani sobie, ani potencjalnym czytelnikom tego bloga, o ile jeszcze ktoś tu zagląda) że teraz będą się tu regularnie pojawiać jakieś ciekawe wpisy. Jednakże znalazłem ostatnio kilka tematów które mnie zainteresowały, więc może i będzie mi się chciało dokumentować moje hobby na tym blogu na zasadzie "kochany dzienniczku".
Zobaczymy.
Póki co życzę sobie i innym udanego, szczęśliwego i produktywnego kolejnego roku - oby nie był gorszy od tego mijającego!
To był potrzebny wpis ;)
OdpowiedzUsuńSytuacje masz podobna do mojej, dwójką małych dzieci i codzienne życie... Dokładnie to rozumiem. Ja na szczęście nie kolekcjonuje armii ale sterta figurek do pomalowania też urosła...
Wiesz czego nam potrzeba?
Spotkania w Toruniu na malarski weekend ;)
Najlepszego w Nowym Roku ;)
P.S.
Pisz dalej tego bloga bo lubię czytać Twoje wpisy.
Mam przeczucie że zmiana nastawienia pozwoli na regularniejsze odkurzanie tego kawałka wirtualnej przestrzeni ;) a spotkaniu w Toruniu nie mówię nie. Też bym sobie swobodnie popierdział w towarzystwie wilków SS (inside joke, hehe) ;)
UsuńWychodzę trochę na prostą z 2 letni Zosia więc postaram się coś zorganizować na wiosnę co by chodzenie po starówce było przyjemne dla ducha i oczu ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMiło Ciebie zobaczyć poniewczasie, liczę że mojo wróci i zacznie się jaki ruch tektoniczny. Fajnie, że dostrzegasz poblask nadziei na powrót do malowania, to szlachetne hobby, które się nie obrazi, da Ci miejsce na dobrą myśl i oderwie od bieżących naczep. Pozdrawiam i najlepszego w 2017.
OdpowiedzUsuńFajny, życiowy wpis. Życie pędzi, narzuca nowe tematy. Wystarczy wypadnięcię z hobby na parę miesięcy i coraz trudniej do niego wrócić. Ale nic straconego, taka zajawka, nawet uśpiona, potrafi siedzieć z tyłu głowy latami, by przebudzić się, gdy dzieci podrosną. Trzymam kciuki, żeby Ci się udało!
OdpowiedzUsuńDawaj, dawaj ! Nie patrz ile masz figurek do pomalowania - to nie praca. Jak daje przyjemność to jest bardziej niż dobrze. Czekam na wpis z figurkami.
OdpowiedzUsuńJa też miałem długie przerwy w blogowaniu, ale dałem radę, więc Tobie również tego życzę!
OdpowiedzUsuń