Zacznę jednak od czegoś z innej... hmm... beczki ;)
Otóż przy okazji odwiedzin u brata zwiedziliśmy razem tzw. The Scotch Whisky Experience. Jest to coś pomiędzy pokazem a muzeum - najpierw odbywa się multimedialną (dźwięk/obraz/zapach) podróż po procesie tworzenia whisky, następnie jest krótki wykład o podstawowych regionach według których jest klasyfikowany ten zacny trunek, a na koniec degustacja i możliwość obejrzenia największej na świecie kolekcji whisky.
Na sam koniec dostaje się na pamiątkę szklankę z której dokonywało się degustacji. Mimo nie najniższej ceny biletu, jeśli ktoś kiedyś przejeżdżał będzie przez stolicę Szkotów, odwiedziny w The Scotch Whisky Experience gorąco polecam.
Poza tym Edynburg jak to Edynburg - jak zwykle pełen turystów, zwłaszcza w dniach trwania Military Tattoo.
Przed Claymore najważniejszym punktem programu była dla mnie wspomniana wizyta w klubie SESWC (The South-East Scotland Wargames Club), który to klub dzierżawi w czwartki jedno z pomieszczeń Royal Navy Club, czyli czegoś na kształt klubu seniora marynarki wojennej. Pomieszczenie jest zacne i mieści spokojnie kilka pełnowymiarowych stołów do gry.
Z zazdrością spoglądałem na skrzynie wypełnione klubowym terenem, ale zzieleniałem wręcz jak zobaczyłem kontener z tyłu budynku, mieszczący resztę klubowych zapasów:
Wewnątrz klubu było miejsce dla wszystkich: bitewniaków...
... trzech różnych gier "flotowych" (tu chyba Dystopian Wars; jak widać humory dopisywały ;) )
... planszówek...
... a nawet klasycznego roleplaya (ale jakoś z tymi gośćmi nikt nie rozmawiał ;) )
Nawet gry ze stajni GW znalazły tu sobie miejsce, choć sama prezentacja była dla nich typowa... niepomalowane figurki, nieciekawy teren... błe.
War of the Ring.
WH40K
Obydwaj tego wieczora wprowadzali tubylców w świat gry Ogniem i Mieczem, a konkretnie - uczyli zasad. Odbyły się łącznie dwie bitwy. System został bardzo dobrze przyjęty, nawet mimo kilku trudności z interpretacją zasad.
Bartek jest jednym z tych graczy którym żaden system nie jest straszny (zresztą wystarczy poczytać jego bloga). Gra we wszystko (pod warunkiem że ma to historyczne podstawy), skleja, maluje, konwertuje i buduje tereny, słowem - wargame'owa maszyna.
Kadrinazi z kolei jest bardziej fanatykiem historii niż graczem, choć jako reprezentant ekipy Wargamera (wydawcy OiM, jakby ktoś jeszcze nie wiedział) radził sobie całkiem nieźle. Miał ze sobą nawet swój filuterny kapelusik z pawim piórem, choć ze względu na duchotę panującą w klubie tenże spoczywał na krześle obok ;)
Scena która wszystkich rozbawiła: Szkoci siedzą w swoim klubie i przysłuchują się jak dwaj Polacy spierają się o zasady, po angielsku oczywiście ;) Żeby było trudniej jeden podręcznik był po polsku, a drugi - niedawno wydany po angielsku. Na szczęście w końcu udało się dojść do wspólnych wniosków :)
Jak wspomniałem - system naprawdę się spodobał, choć starzy wyjadacze z SESWC zazwyczaj potrzebują kilku gier zanim wydadzą ostateczny sąd. Jednak jednogłośnie stwierdzono że podręcznik wydany jest na najwyższym poziomie, zarówno merytorycznie jak i pod względem tzw. "production values". Brawa dla panów z Wargamera!
Moją uwagę natomiast przykuła gra tocząca się na stole obok:
Dwóch panów mówiących podejrzanie zrozumiałym angielskim rozgrywało tam bitwę osadzoną w czasach amerykańskiej wojny o niepodległość. O ile sam okres średnio mnie interesuje, o tyle zasady według których grano - jak najbardziej; chodzi mianowicie o Black Powder, którego wszystkie trzy odmiany (pozostałe to Pike&Shotte i Hail Caesar!) posiadam i przeczytałem od deski do deski.
Wszystko w tej grze było dokładnie takie jakie powinno być: zasady (szybkie, proste acz solidne i dające zadowalające historycznie rezultaty), figurki (wszystkie pomalowane i zapodstawkowane) oraz teren. Dokładnie tak chciałbym grać, gdybym tylko miał więcej czasu...
Kwestia językowa wyjaśniła się dość szybko - otóż dwoma oponentami byli Michael - Niemiec oraz Paul - Grek :) Obaj bardzo sympatyczni i rozmowni. Dość długo wymieniałem z Michaelem opinie na temat Black Powder i figurek ogólnie - okazało się że tak jak ja szykuje się do gier osadzonych w okresie wojen włoskich początku XVI w.
Figurki Paula.
Nawet "sterta trupów" prezentowała się nieźle ;)
W rzeczywistości wyglądało to tak, że Michael ogarnął spojrzeniem pole bitwy, westchnął i stwierdził posępnie "Well, I'm rather fucked" po czym ze śmiechem podał Paulowi dłoń :)
Muszę tu wyjaśnić, że bitwy w tym klubie zazwyczaj trwają dłużej niż można by się spodziewać - otóż jako że jest to klub seniorów Royal Navy, naturalnym jest że znajduje się tam bar... Więc po każdej turze następuje opróżnianie kufli, robienie zdjęć i wymienianie się opiniami na temat trwającej gry ;)
Tutaj znaleźć można blog prowadzony przez Michaela oraz spisany jego ręką raport z tej bitwy.
Ogólnie wieczór był bardzo udany. Okazało się że Polacy (o których Jack, jeden z lokalesów, stwierdził że "zarazili ten klub" :D ) podążają w tym samym kierunku, więc mieliśmy chwilę żeby pogawędzić. Mój brat nie mógł uwierzyć że wcześniej nie znałem Kadrinaziego, bo z tematu wskakiwaliśmy w temat :) Wieczór był niezwykle jak na Edynburg gorący i duszny, więc do domu dotarłem zlany potem, ale zadowolony. Tym bardziej że miałem nowych znajomych z którymi miałem zobaczyć się już za dwa dni na Claymore.
C.D.N.
POSTSCRIPTUM
Tyle tych fotek narobiłem że aż mi się parę zawieruszyło - a ta akurat jest dość istotna :)
Dryblas po lewej to Paul, obok niego mój brat z zaopatrzeniem, a z aparatem klęczy Michael.
Cieszę się, że udało się spotkać :) Drobne sprostowanie - kapelusika (ze strusim piórkiem) nie mogłem nosić, bo to mesa oficerska i obyczaj nakazuje tam zdjąć nakrycie głowy, o czym poinformował mnie Jack, gdym chciał kapelutek założyć.
OdpowiedzUsuńA to przepraszam :) No i nie wiem skąd mi się ten paw wziął...
UsuńFajna relacja, dzięki. Aż taka maszyna to nie jestem... ;)
OdpowiedzUsuńW porównaniu ze mną to Ty wydajność masz jak PRL-owski przodownik pracy ;)
UsuńChciałbym mieć taką wydajność jak przodownik pracy ;) Niestety lenistwo szybko równoważy te marzenie ;)
Usuń