To takie fajne miejsce gdzie można się powywnętrzać, albo po prostu napisać coś co jakiś czas później śmiesznie będzie przeczytać. Taki pamiętniczek.
No więc, kochany pamiętniczku, ostatni rok upłynął mi całkiem pracowicie. Jak to ja, złapałem sobie zajawkę na zupełnie nowy temat... po latach nabijania się z graczy zafascynowanych antykiem, sam wsiąkłem. I to poważnie.
Zaczęło się od pomysłu na armię do Kings of War, jeszcze w poprzedniej (drugiej) edycji. Armia - oczywiście Kingdoms of Men - miała bazować na dużej ilości pikinierów i bestii wojennych. Jak to mam w zwyczaju, chciałem żeby nawiązywała do jakiegoś historycznego pierwowzoru... Po chwili rozglądania się wpadłem na genialny - wydawałoby się - pomysł: Sukcesorzy! Czyli armia jednego z hellenistycznych królestw które zostawił po sobie Aleksander Wielki. Piki? Są. Bestie? Jak najbardziej - słonie bojowe :)
Zacząłem oczywiście od kupna figurek. Starter od Warlorda, wsparty dodatkowymi pudełkami piechoty i rzeczonych słoni bojowych. Miałem plany pomalować armię do końca 2019, ale oczywiście wyszło jak wyszło. Częściowo dlatego że postanowiłem olać bejcę i pobawić się w malowanie tradycyjne, tzn. trzy odcienie na kolor, jakieś washe itd.
Dodatkowo idealnie do armii pasowały figurki hoplitów z firmy Mini Art.
Póki co pikinierów nawet nie zapodkładowałem :D ale jakieś podstawy już są.
W międzyczasie, na jeden z pomniejszych turniejów, chciałem na szybko zrobić armię o innej kompozycji. Jako że jakimś trafem kupiłem trochę plastików do cezariańskiego Rzymu, zarówno Rzymian jak i Galów... Tym razem chciałem na szybko, więc skusiłem się na wypróbowanie Contrast Paints od GW. I powiem szczerze, że mimo że to w sumie taki silny wash... to nawet mi się spodobało. A niektóre kolory chyba wejdą na stałe do mojego arsenału.
To na powyższym zdjęciu pomalowałem już w 2020 roku. Niby wynik taki sobie, ale tak naprawdę malowałem to przez 3 tygodnie ;) od tej pory trochę odpoczywam, ale już szykuję następne rzeczy do tej armii.
Co do grania - pograłem trochę na turniejach KoW, ale też poza nimi. I chyba turniejowy zapał mi się już wyczerpał... I to nawet nie jest kwestia ciągłego przegrywania, bardziej chodzi o to ile w zamian za malowanie, kombinowanie i testowanie rozpiski, wyjazdy do innych miast i wkuwanie na pamięć ostatniego FAQ i pilnowanie przeciwnika żeby nie wałował otrzymuję od tych gier autentycznej rozrywki. Odpowiedź brzmi: niewiele. Dotarło do mnie że bitwy treningowe przed turniejem były dla mnie fajniejsze niż same turnieje (a i to nie zawsze). Chyba jednak nie jestem stworzony do "ostrego współzawodnictwa". I serio, nie chodzi o przegrane (ba, nawet raz na jakiś czas zdarzał się remis lub wygrana) ani o przeciwników (w większości to bardzo fajni ludzie); o prostu charakter takiej gry jest jednak inny niż "a chodź se zagramy". Przez te turniejowe stresy nawet do sporadycznej gry w Rampanty zdarzało mi się podchodzić zbyt ambicjonalnie. Gervaz z Bitewniakowych Pograniczy użył kiedyś bardzo trafnego terminu w odniesieniu do KoW: trauma po grze. I coś w tym jest.
A tak, bo jeszcze oprócz KoW grałem trochę w Rampanty, no i w Hail Caesar się zdarzyło. Zresztą HC sobie radzi całkiem nieźle, przynajmniej w stolicy. Oprócz tradycyjnych antyków powoli rusza się scena drugiej połowy XV w., do której moja pierwsza pomalowana armia nadaje się idealnie. Tzn. prawie pomalowana, bo mi jeszcze ze dwa oddziały zostały. No i przepodstawkowanie... okazało się bowiem że w sumie do wszystkiego w co gram idealnie nadaje się tradycyjne angielskie 40x40 mm (50x50mm dla konnicy). Więc całe Miragliano zostanie tak przerobione...
I to nawet nie wszystko... nie mieszczą się na jednej półce...
Chyba bardziej chodziło o to żeby cokolwiek napisać... bo to jednak mój blog, i lubię tu zaglądać :P
Najbardziej urzekła mnie Twoja zakładka "marudzenie" :D Ale raz na rok to można ;)
OdpowiedzUsuńNo zakładka musowa w moim przypadku, już się tam trochę zebrało ;)
Usuń