piątek, 31 października 2014

Kokodżambo i do przodu

Miała być relacja z Hussara. Miałem wysłać Arbalowi jego statuetki. Miałem przekazać figurki Maćka jego znajomej...
Zamiast tego od poniedziałku, zaraz po Hussarze, zaczął się remont. Totalny kipisz. Jak zwykle przeliczyłem się i zbyt ambitnie podszedłem do tematu - zamiast uwinąć się sam w tydzień, musiałem poprosić szwagrów o pomoc i dodatkowo wziąć jeszcze jeden dzień urlopu na żądanie. A i tak pierwszego dnia w pracy spóźniłem się o 1,5 godziny bo ogarniałem mieszkanie zanim żona z synkiem wrócą. Nic to - powiedziałem sobie - już w sumie ogarnięte, parę poprawek i tylko zostanie uporządkowanie swoich rzeczy i poukładanie wszystkiego na nowym, zajebistym biurku w pracowni...

Wtedy pierwszy "shitstorm" - nawał pilnych zleceń w pracy. Takie tam wychodzenie o 22.30...

Potem poprawka  - zmarł mój stryjek. Przez różne rodzinne pierdolety kontakt mieliśmy raczej mizerny, ale zbierałem się żeby sytuację poprawić przez 8 lat, od pogrzebu mojego taty. No i nie zdążyłem.

Dzień po śmierci stryjka - mój syn dostał wysokiej gorączki. Jak się dzisiaj okazało - jakieś tam wirusowe zapalenie gardła. Pół nocy w plecy (żeby jakoś przetrwać, kazałem żonie położyć się z nim w łóżku a sam poszedłem spać na podłodze w drugim pokoju).

I jakoś nie wiem dlaczego, od rana dzisiaj kręcił mi się w głowie ten utwór:



"...Always against the odds
One with the underdogs..."

Będzie relacja. Będzie malowanie. Tylko jeszcze trochę to wszystko poogarniam...

4 komentarze: