piątek, 8 czerwca 2012

Jaka piękna katastrofa...

Czasem się zastanawiam czy przypadkiem te wpisy na blogu nie robią mi antyreklamy... Im więcej i poważniej staram się malować, tym więcej problemów się pojawia ;) Cóż, wciąż mam nadzieję że to bóle porodowe i dojdę kiedyś do momentu w którym technika nie będzie stawać na przeszkodzie prawdziwej, figurkowej twórczości.

Tym razem próbowałem pomalować kolejnego warjacka za pomocą aerografu - tyle ile będę w stanie. Po nałożeniu menothowej bieli i wstępnym rozjaśnieniu zacząłem maskować te elementy, które miały pozostać "białe", aby nie zapryskać ich menothową purpurą. Do maskowania użyłem tzw. gumki chlebówki - masy podobnej konsystencją i właściwościami do tzw. "blue tack", szeroko stosowanego przez zachodnich malarzy. Nie dość, że nie dało się precyzyjnie zamaskować wszystkiego co chciałem (przez co musiałem potem pędzlem poprawiać biel), to jeszcze chlebówka okazała się bardziej podobna do plasteliny - nie udało mi się odkleić całości (miniaturowe grudki musiałem usuwać przy pomocy wykałaczki), ponadto pozostawiła na powierzchni modelu niewidzialny, tłusty nalot, który znacznie utrudnił późniejsze cieniowanie...

Ostatecznie wziąłem z powrotem do ręki pędzel; jak za dotknięciem magicznej różdżki cieniowanie wyszło mi naprawdę fajnie, nie wiem czy widać je na zdjęciach, ale jestem z niego wyjątkowo zadowolony. Metaliki też wyszły ładnie - to z kolei zasługa farb Vallejo z serii Air; są niesamowite.

Po skończonym malowaniu pokryłem całość Sidoluxem do nabłyszczania podłóg (niesamowity preparat - kiedyś o nim napiszę więcej), i już miałem się zabierać do zmatowienia modelu kiedy zorientowałem się, że skończyły mi się wszelkie lakiery akrylowe :( odgrzebałem więc starego Humbrola i... najpierw wylałem rozrobiony lakier, ponieważ pod wpływem firmowego (sic!) rozcieńczalnika zaczął się zbijać w grudki i nie mogłem go rozrobić do odpowiedniej konsystencji. Następnie rozcieńczyłem lakier spirytusem mineralnym, tym razem konsystencja była dobra, jednak w trakcie lakierowania szybko odkryłem że nawet cieniutka warstwa zmienia się po wyschnięciu w biały kurz, jakby ktoś pokrył model mąką...

ARGH!

Skończyło się na tym że zmyłem cały lakier spirytusem, poczekałem aż model wyschnie i naniosłem lakier bez rozcieńczania, za pomocą pędzla. Obiecałem sobie przy okazji że pierwszą rzeczą jaką zrobię nazajutrz będzie kupno lakieru akrylowego.

Jako sól sypana na otwartą ranę posłużyło mi moje fotograficzne oświetlenie - wciąż nie mam porządnej górnej lampy, zaś tło którego używam coraz bardziej mnie irytuje. Zaraz po kupnie lakieru mam zamiar nabyć porządny, czarny karton.

A oto i efekty mojej drogi przez katastrofy:


Do skończonych zamówień mogę także zaliczyć orkowe rydwany, wzbogacone savage orkami według życzenia klienta. Samo malowanie nie było specjalnie męczące (wszak to "trooper" czyli bejca), gorzej było ze zmontowaniem całości.... ale jakoś wyszło.



Coraz bardziej skłaniam się ku zmianie cennika. Niestety, malowanie zajmuje mi tyle czasu, że utrzymanie obecnych cen absolutnie przestaje mi się opłacać. Nie wiem jeszcze w którym kierunku to wszystko pójdzie, jak by nie było wciąż mam czekające zamówienia które uczciwie wykonam po umówionej wcześnie cenie, ale myślę że następne zlecenia będę już wyceniał inaczej...

Dość jednak tego marudzenia :) Trochę myśląc perspektywicznie, a trochę dla żartu zrobiłem sobie kosztorys mojego rozpisanego oddziału Space Marines (mówimy oczywiście o rozpisce na 2 edycję) na 1500 pkt. Według cennika GW armijka kosztować mnie będzie 834 zł. Myślę że projekt p.t. "Imperial Fists" jeszcze będzie musiał poczekać... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz